Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nogi. Jakże stanę przed strasznym Sądem Pańskim bez rozgrzeszenia? A ona tam czeka na mnie! I nie daruje mi, nie daruje! — Zatargał się w jakiejś okropnej męce nieludzkiego strachu; żółta, porosła siwym mchem twarz pławiła się w śmiertelnych potach, szczękały zęby, a niebieskie, zaszklone łzami oczy latały bezradnie, niby mdlejące motyle.
Wybiła dziesiąta; wzmagał się wicher i walił w ściany z taką wściekłością, aż poruszały się w izbie sprzęty, niekiedy gasła świeca, brzęczały szyby, a za oknami wyło jakieś drzewo, niby zwierz, katowany na uwięzi i tłukący się łbem o ścianę. Z głębin nocy, z nieprzeniknionych odmętów ocean huczał niemilknącemi ani na chwilę trąbami huraganów.
— Pociąg! — zaszemrał chory, gdyż rozległ się potargany, jęczący dźwięk dzwonu.
Wyjrzała bezwiednie oknem; zaśnieżony wąż, miotając krwawemi ślepiami, ginął w kurzawie. Zadrzemała w głębokim