Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zarobi się jeszcze na drogę. I Merli a mnie wypędza do roboty.
— Całe dwa tygodnie siedziałby w domu bezczynnie! — dodała na usprawiedliwienie.
— I przeszkadzałbym jej w pakowaniu! — zaśmiał się jakoś nieszczerze.
Rozeszli się spać, a nazajutrz o zwykłej godzinie i, jak to robił od wielu, wielu lat, Michał pociągnął do swojej kopalni. Ale nie pracował już ze zwykłą ochotą i wytrwałością. Nudziła go praca, bo czy kuł, podważał, wiercił, czy rozrywał dynamitem ogromne zwały węgla, to najczęściej myślami wałęsał się tam, po modrzewskich zielonych polach. Każdego też rana wykreślał ubiegły dzień z największą lubością i wołał prawie z rozpaczą do śpiącej jeszcze żony.
— Wiesz, jeszcze mi pozostało siedem! Czy ja wytrzymam?!
Nadomiar utrapienia upały stawały się coraz dokuczliwsze, że już niepodobna było się schronić przed niemi. Noce były naj-