Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to pałace tutejsze ani się nie umywają! — opowiadał gorąco.
— Bo tak ludzie straszą i odmawiają, że już nie wiem, co myśleć.
— Podobno i siostry pocichu odradzają?
— Frank! Frank! — wrzasnęła uradowana.
— How do yon do! — odkrzyknął młody chłopak, wskakując jednym susem na werandę. Młody był, rozrośnięty w barach i ruchliwy jak ogień. Wciśnięty w amerykański mundur z białym kotem, wyszytym na ramieniu, i z oznakami sierżanta i angielskim krzyżem za waleczność, dawał obraz prawdziwego żołnierza, zwłaszcza, iż ogorzałą, przystojną twarz przecinała szrama na lewym policzku. Brał ich radośnie w ramiona i śmiał się dziwnie poczciwym, dziecięcym śmiechem, nie przestając gadać.
Merka postawiła przed nim soda and whisky.
— Ochłodź się! Zgrzany jesteś!