Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Skończże, Wrzosek, od tylu lat już obiecujesz! — drwił Michał.
— Na wszystko przyjdzie czas, aż sędziami będziemmy! — szepnął groźnie.
— Patrzno, Wrzosek, to moja chałupa w starym kraju! — Podsunął mu fotografję.
— Nowy burżuj się wylęgnął! Kiedyż jaśnie pan jedzie do swoich dóbr?
— Za dwa tygodnie z Nowego Jorku. A ty do Polski nie wracasz?
— Poco? Wysługiwać się dziedzicom, za starym już na parobka.
— A tutaj na wiecach towarzysze nie żałują kwodrów na tacę — zaśmiał się.
— To idzie na partję! Masz wiedzieć, że nikt mi za obronę ludu nie płaci.
— Czy to prawda, że towarzyszowi Grabkowi nabili pyska w Screnton?
— To sprawka tamtejszego klechy, nasłał swoich kropidlarzy, żeby zerwali wiec, na którym Grabek zażądał rachunków z ofiar na budowę nowego kościoła. Drży, bo jak lud przejrzy i nie da się strzyc,