Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gie, długie lata wykuwały tam swój chleb codzienny, swoją dolę i przyszłość swoich rodzin, a często i swoją śmierć. Snąć myślał o tem wszystkiem Michał, gdyż szepnął w jakiejś chwili.
— Zarobię jeszcze ze dwie pejdy, i adju Fruziu. Tyle mnie zobaczycie. — Odwrócił się gwałtownie. Naprzeciwko domu, tylko za drogą i znacznie głębiej, stał kościół o wysokiej wieży, bielały gmachy szkoły parafjalnej i dom sióstr nauczycielek. Niska, drewniana plebanja, otoczona drzewami, stała nieco zboku. Posłyszał gwałtowne warczenie telefonu i głośną, urywaną rozmowę, a po chwili wyszedł proboszcz w asyście siostry nazaretanki, i śpiesznie zaczęli schodzić w dolinę.
Kilka sióstr spozierało za nimi zatroskanemi oczami.
— Co się stało? — zapytał, wychylając się przez balustradę.
— Na «Alice» wypadek, podobno kilku ciężko rannych, wezwali księdza.
— Tam prawie sami nasi mejnerzy.