Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dniem dla mnie, że nie chodziłem na lekcje do wuja, księdza Szymona, do klasztoru i mogłem uciec od fortepianu, którego nienawidziłem całą duszą. Nie zapomnę tego starego szpinetu, z którego cichaczem wydłubywałem inkrustacje z kości, szyldkretu i mosiądzu, mszcząc się za tortury, których był przyczyną, i za te bizuny, które obrywałem z jego racji. Lekcje z ojcem były codzień po południu, a potem musiałem jeszcze godzinami siedzieć przy starem pudle i ćwiczyć nieskończenie nudne gamy i wprawki.
Co to była za radość i uciecha, gdy się odezwała trąbka pocztowa na drodze! Kto żyw, wybiegał z domu na spotkanie. Ojciec brał kij i szedł na pocztę.
Czekał tam już tłum szwargoczących żydów, gromady kobiet, posłańcy ze dworów i tłuste mierzyny z plebanji.
Serce przestawało bić ze wzruszenia, gdy pocztarek wynosił z bryki ogromną skórzaną torbę, brzęczącą kłódkami i zamkami. Jakże wolno szło to rozpieczętowy-