Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kie ręce wyciągnęły się po gazety, tylko jeden Reszyd zakrzyczał gniewnie:
— Jak śmiesz tak kłaniać, ja cię każę wysłać na Saharę! — i chciał go złapać za kołnierz, ale chłopak wyskoczył na peron i wołał ze śmiechem.
— Niech się pan tak nie stawia, panie Arabski, bo jak zawołam Chińczyka, to pan majtasy zgubi ze strachu, i będzie wstyd!
Wagon już ryczał ze śmiechu, ale wnet przycichło, bo ktoś zaczął czytać depeszę z pola bitwy, więc wszystkie twarze pojaśniały, wszystkie oczy rzucały błyskawice, i wszystkie serca przejęła niezmierna radość, że wojska Kalifa znowu zostały pobite, a jakaś pani zawołała wzruszonym głosem:
— Niech będą błogosławione chińskie ręce, one kruszą nasze okowy!
Reszyd uciekł, nie mógł już słuchać, wrzał gniewem i bólem.
— Przegrali! Znowu przegrali! — jęczał, łamiąc bezsilnie ręce. — A może