Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ny, pracowały nahajki i kolby tak zawzięcie, że co chwila podnosił się nieludzki wrzask i migały rozkrwawione twarze.
— Co się stało? Dlaczego biją? — pytał dokoła.
— Robią miejsce dla wojska! — odpowiedział mu ktoś po fenicku.
Jakoż zaraz ukazały się gęste szeregi, nakryte błyszczącym lasem bagnetów, szły twardo, aż ziemia jęczała; muzyka grała, obcasy biły do taktu, ale szli jacyś ponurzy i smutni, a tłumy ogarnęła nagła, trwożna cichość, że tylko płacze zrywały się gdzie niegdzie.
— Na pewną rzeź ich prowadzą! — szepnął ktoś.
— Na niewiernych idą! Zwyciężą! Zwyciężą! — wołał Reszyd płomiennie.
— Zwyciężą, ale bezbronnych! Znamy ich zwycięstwa!
Sułtan odsunął się niechętnie, a skoro wojsko przeszło do ostatnich wagonów, śpiesznie zanotował w notesie:
— «Fenicjan pozbawię łaski umundu-