Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kilkanaście fur przed nim, z okien biło światło.
Wcisnął się do szynku i trwożnie usiadł w ciemnym kącie.
Pełno było chłopów i żołnierzy, gwar zalewał izbę. Wszyscy rozmawiali o cesarskim przejeździć, kieliszki gęsto krążyły!
— A widziałem go zbliska, wysoki i spaśny!
— Jeszczeby, przecież im jeść nie zbraknie!
— A cały we złocie chodzi...
— Bo to podatków nie zdzierają, ma za co!
Zrozumiał, że o nim mówią, i zadrżał, karczmarz stał przed nim, rozglądając go podejrzliwie.
— Pan, widzę, nie tutejszy? Co podać?
— Tak, spóźniłem się na pociąg — jąkał, nie wiedział zupełnie, co kazać podać.
— Mam świeżo upieczoną gęś, może wódki?
— Proszę o gęś i wódkę, proszę! —