Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

różane kwiaty jabłoni, chmury sadów, nieobjęte, kwieciste łąki dyszały wonią, radością i wiosną...
Wiatr rozwiewał płatki, że leciały niby łzy na zielone, złe fale i niby rodnie łzy chwiały się na szmaragdowych źdźbłach traw młodych, i sypały się na białe drogi, na głowy...

W porcie znów szykowano łodzie, że, nim zmierzch począł zaścielać ziemię, nowa karawana wyruszała na morze.
Szły łodzie jedna za drugą, parły się, rwały naprzód. Rozwinięte żagle chwytały wiatr. Rysowały się ostro twarde profile rybaków, wpatrzone w słońce, w dal, w nieskończoność.
I znów kobiety, dzieci i starcy, skupieni na wybrzeżu, słali za nimi łzy trwogi i rezygnacji...
Na wieczną walkę płynęli.