Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obnażyły się głowy. Płyną w ciszy. Jeno woda się burzy, mewy krążą z jękiem, a przypływ miota się, chluszcze, gryzie, wyciąga drapieżne pazury, jakby po nowe zdobycze...
Nagle jęknęły głucho żałobne dzwony.
Krzyk wstrząsnął powietrzem, kobiety uderzyły w płacz. Podniosły się skargi, lamenty, narzekania...
Łodzie stanęły u brzegu. Rybacy biorą na ramiona zmarłych towarzyszy i niosą uroczyście na ląd, do kościoła. Zrywa się ponury śpiew i milknie w głębi kościoła. Cichną dzwony.
Rozpłynęły się płacze. Ocean tylko faluje, szumi i huczy, bije o brzegi, wspina się aż po różane kwiaty jabłoni i wyje...

Plac ożył na nowo. Huknęły bębny, puściły się w ruch karuzele, zawarczały bębny, krzyknęli przekupnie, zagrały katarynki. Złociste słońce jaśniało jak przedtem,