Strona:Władysław Stanisław Reymont - Krosnowa i świat.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dęby szemrały rudemi, zeszłorocznemi liśćmi. Z szarych skał stalowe pnie buków skręcały się i prężyły, niby potworne cielska wężów, lecz ponad wszystkiem królowała jabłoń i jej różany kwiat, opłynięty chmurą brzęczących pszczół.
Wiatr pieściwy polatywał od morza.
Grały dzwony! Świat cały utonął w królewskim przepychu wiosny i radości.
W miasteczku, przywartem nad małą zatoką, w szarych, granitowych domkach, pod strażą dębów, zapatrzonych w morze — święto!
Ocean gładki, cichy, niezmierzony błyszczy, niby płaszcz z atłasu, i połyskuje w słońcu obramieniem białych pian.
Mewy śmigają, kołują, padają, jak płatki kwiatów, ponoszone przez wicher, krążą nad portem, nad barkami, leżącemi w mule odpływu, niby zmęczone ważki, omotane niebieską chmurą sieci, rozwieszonych na masztach. Święto!... odpoczywają senne i leniwe, suszą się porysowane o skały boki, grzeją się w słońcu czarne,