Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —

obrzydliwszą tandetę. Wszędzie zboża siane pod skibę i choć to najszczersze szczerki i miejscami piaski prawie lotne, pola pokrajane w czteroskibowe zagoniki. Zboża też marne, wsie jakieś poobdzierane, brudne i lud jakiś senny i milczący, a karczem dosyć.
Pod samym Przedborzem zeszliśmy się z braćmi. Powitaniom nie było końca. I już razem weszliśmy do miasta.

Przedbórz.

Bardzo stare, bardzo niechlujne i bardzo żydowskie miasto. Rozłożyło się na stokach kamienistego wzgórza, zbiegającego do Pilicy — i siedzi, jak przekupka obdarta i brudna. Główny rynek ma bardzo stare, piętrowe domy, ale nic charakterystycznego, chyba trochę arkadowych podziemi i szereg domów, których piętro niezamieszkałe rozwala się zwolna.
Na placu przed starożytnym, zielonym od mchów, kościołem tłok okropny, bo prócz naszej jest jeszcze siedem kompanij.
Dalej, jak do kruchty kościelnej, nie miałem sił się dotłoczyć, ledwiem żył. Tę wczorajszą, blisko ośmiomilową drogę, czułem dopiero teraz.
Szukam następnie jakiej restauracji — niema; znajduję tylko szynk z wymalowanemi na szyldzie szlachcicami i zaproszeniem: — „Wstąp, bracie!“.
Wstąpiłem.
Iście średniowieczna nora. Ściany całe okryte scenami pohulanek i zabawy, malunki owe jaskrawe, ale jest szczerość w oddawaniu nastrojów pijackich.