Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —
Różanna.

Już bracia nasi rozłożyli się na dobre, gdyśmy doszli.
Woale miały już nocleg naszykowany przez matkę, a ja powlokłem się go szukać.
Wieś niewielka, nie pomieściła wszystkich w stodołach i chałupach, więc wielu ludzi układło się do snu po ogrodach i podwórzach.
Po męczących poszukiwaniach, dostałem kąt w izbie pełnej sióstr. Humor panował, bo gęsto rozlegały się śmiechy i żarty rubaszne. Czasami tylko zadźwięczały od stodoły której śpiewy pobożne, a zresztą gwar i zgiełkliwość pierwotnego obozowiska.
Siedzę sobie na progu i rozmyślam, zły trochę, bo mi się jeść chciało mocno, a mleka ani chleba kupić już nie było można, ba! wody już zabrakło w studniach, a tu jedna z sióstr podaje mi kromkę chleba i mówi:
— Weźmij, bracie, i jedz! — a jakaś druga przynosi ser, trzecia masło, tak, że wkrótce miałem i miód, i wędliny jakiś skrawek, i placka kawał, przekładanego cynamonem.
Nim oprzytomniałem z tej niespodzianki, siedziałem już na środku izby, w pośrodku jakich czterdziestu sióstr. Zacząłem im dziękować i wyjść chciałem, bo mnie to głęboko rozrzewniło. Nie wypuściły mnie.
— Jedz, bracie, ty się nie honoruj. My wszystkie jedne i swoje. Widzimy, coś ty, choć pan, pobożnie