Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 56 —

Tak, ta to uosobienie Melancholji.
Druga to „Sprzeczność“; widzę to w każdym ruchu, słowie i linji postawy. „Sprzeczność“ bardzo miła i czynna, ale wiecznie stojąca w miejscu jednem, przez ciągłe zwroty i kasowniki wewnętrzne.
Ta trzecia to stanowczo „Zaduma“. Idzie prawie automatycznie i ma linję ciała tak prawidłowo falującą w ruchu spokojnym, jak grecka kanefora. Głowę trzyma prosto; przysiągłbym, że jej szeroko otwarte oczy nie widzą nic nazewnątrz; jest zapatrzona w siebie.
Milczeliśmy i cisza była coraz większa naokoło.
Szmery, jakby nocy rozsypującej zwolna cienie i szarość, drżały w powietrzu razem z echami śpiewów kompanji, idącej już daleko przed nami. Dziwno, że tak późno, ale kukułka zaczęła kukać w gąszczach i gdzieś, z nad Pilicy, dolatywało gwizdanie kosów.
Te trzy jasne postacie zaczął przysłaniać mrok i jakby rozwiewać ich kontury; zaczęły przybierać jakieś widmowe kształty i mętnieć, i jakby się zlewać z głębią leśną, majaczącą tylko mgłami zarysów i pełną takich stopionych w mroku linij.
Nie mówiliśmy nic, bo tak dobrze śnić marzenia niezupełne w ciszy nocnej, płynące szlakami zórz, które się złociły jeszcze nad lasami, obwijać się myślą o drzewa, kłaść na gałęziach, szemrzących cichą pieśń nocy, kołysać się w mgłach przejrzystych i mieć duszę nabrzmiałą melancholją tej ciszy i pełną olśnień i widzeń snu czarodziejskiego.