Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 48 —

Pilicy na lewo, a dalej, jak okiem sięgnąć, lasy i lasy. Aż mi się chłodniej zrobiło na myśl, że pójdziemy lasami, bo piekliśmy się poprostu w słońcu. Co kto mógł tylko, to zwłóczył z siebie i składał na wozach, aby iść było lżej. Nawet kilku z praskich braci ściągało dyskretnie w rowie kamasze z nóg.

Nowe-Miasto.

Kościół i klasztor Ojców kapucynów taki sam zupełnie w stylu i wewnętrznem urządzeniu, jak na Miodowej w Warszawie.
Na dużym rynku przed kościołem już masę stolików zastaliśmy i kipiące samowary. Kilka drobnych kompanij także odpoczywało.
Po obejrzeniu kościoła, niezmiernie czysto utrzymywanego i pełnego kwiatów na ołtarzach — idę na herbatę. Przy sąsiednim stoliku lokują się woale; dwa się rozsłoniły nieco, ale akurat nie z mojej strony. Ofiaruję im swoje usługi, bo po przeciągłym akcencie poznaję, że to nie warszawianki. Podziękowanie — ale nie korzystają z mojej ofiary, tylko za grzeczność płacą mi cytryną do herbaty. Jużci, że przyjmuję z wdzięcznością, staram się zawiązać rozmowę — nie idzie.
Trzydniowy pieszy spacer zrobił swoje, że nie wiem o czem mówić.
Poszedłem zwiedzić klasztor. W korytarzu pociągam za drewnianą, w formie krzyża, rączkę od dzwonka. Otwiera mi jakiś kulawy chłopak. Pytam się