Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 241 —

trzeciego, lub nawet czwartego piętra, wylewano bez ceremonji rozmaitości prosto na ulicę.
Trochę zabłądziłem, ale wkońcu znalazłem się na drodze Appijskiej.
Ranek był prześliczny, różowawe lekkie opary przysłaniały Rzym i jego niezliczone szczyty kościołów; z tej przezroczystej, ruchomej masy wyłaniały się wzgórza pokryte winnicami, długie korpusy akwaduktów, ruiny, setki domów, jak słabe zarysy tylko majaczejące; wielki krajobraz pełen słodkiej ciszy i niezmiernego uroku roztaczał się przede mną w przymglonej panoramie.
Appijska droga! Regina viarum, stary, cmentarny gościniec, wiodący niegdyś do granic państwa. Stary szlak, którym ciągnęły triumfy, procesje narodów barbarzyńskich w kajdanach, dzikie zwierzęta do igrzysk, zwyciężeni, siła i niemoc. Cenzor Appius Claudius, na trzysta lat przed Chrystusem, wytknął go i ochrzcił swojem imieniem; do samej Capui był wyłożony taflami bazaltu. Znikło państwo, wymarli cezarowie, Rzym się walił i budował na nowo, wstał świat inny i inne idee zapanowały, tylko ten stary szlak pozostał.
Niby złomy skał podruzgotanych, porosłe chwastem, pookręcane bluszczami, sterczą ponad drogą resztki pomników mogilnych, groby grobów, szczątki pałaców — te wszystkie domki, tonące w zieleni, te wille podmiejskie, mury, trattorje, drogi bite — to wszystko powstało ze złomów i z tych ruin. Kawały kolumn, czarne bazaltowe trzony, kapitele, odłamki marmurów, pokryte nawpół zatartemi rzeźbami, resztki