Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —

— Co za chamstwo obrzydliwe, na środku rynku się rozbierają! — i pluje z obrzydzenia.
— Kiedy siostra taka pani, to czemu idzie z chamstwem? Trza było poczekać na szlachecką kompanję — mówi spokojnie jakaś starsza.
— Że my chłopy, to każdy wi, ale co jest siostra, to ino niektóre wiedzą — dorzuca znowu któraś, ale już zgóry i ostro.
Wynoszę się, bo mi wstyd poprostu za ten woal.
Spotykam te trzy welony tajemnicze; idzie z niemi jakaś starsza kobieta o bardzo szlachetnych i smutnych linjach twarzy i chłopczyk może dziesięcioletni.
Otoczyły ich kobiety i wołają z podziwem:
— To i to dzieciątko ochfiarowało się do Częstochowy, i piechty idzie!
I błogosławią mu głośno:
— Ażebyś dziecko kochane urósł, aby ci Najświętsza Panienka wszystko najlepsze dała, kiedy do Ni idziesz, robaku kochany!
Chcę się przyjrzeć zbliska — choć przez zasłony — tym siostrom, ale mnie zatrzymuje:
— Bracie serdeczny!
Odwracam się i spostrzegam twarz młodą, ale tak czarną i zmizerowaną, tak przegryzioną jakiemś cierpieniem, że zostały tylko rysy i wyraz opuszczenia beznadziejnego w dużych, jasnych oczach.
— Ty, bracie, z nami?.. do Częstochowy? — pyta się, a ja z rozkoszą słucham jej śpiewnego głosu i widzę, że z trudem gryzie czarny i zeschły chleb.