Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 189 —

zgodziłem się na wszystko, co tylko chcieli. Aże mnie mgli na samo przypomnienie. Na stare sadło złowili sobie duszę...
Gruchnął takim złym i cynicznym śmiechem, aż mnie przeszedł zimny dreszcz. Spojrzałem na niego z pewną przykrością i żalem.
— A później przejrzałem wszystko nawylot i teraz wiem, że jedni i drudzy tak samo djabła warci! — zaczął gniewnie i opryskliwie. — Każdy chłopa ciągnie na swoją stronę, bo każdy tylko z chłopa żyje. Może nieprawda?
Nie odpowiedziałem. Milczał czas jakiś, konie popędzał i znowu się odwrócił do mnie:
— Żeby się im nie przytrafiło, jak tym babom, co się kłóciły o psa i dalejże go sobie wydzierać, aż się psu sprzykrzyła ta zabawą jego skórą... i pogryzł obie.


VI.

Nie pamiętam już, gdzie zauważyłem po raz pierwszy krzyż, postawiony w czystem polu, ale pamiętam, że stał samotnie wśród zbóż rozkołysanych i otwierał białe ramiona, jakby chcąc przygarnąć w miłosiernym uścisku pocieszenia całą tę ziemię nieszczęsną. Myślałem, że to mogiła samobójcy, lecz później, w dalszej wędrówce po Chełmszczyźnie, zobaczyłem jeszcze więcej, takich samotnie, stojących krzy-