Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —

wicie dorabiał po dworach i sąsiadach, żeby się tylko wyżywić wraz z żoną, dzieckiem paroletniem i krowiną. Byli to ludzie porządni, spokojni, a bardzo przywiązani do swojego wyznania.
Ale przyszło zniesienie Unji, zaczęto nagwałt nawracać Podlasie i Chełmszczyznę, trafili więc i do Horbowa, spędzili całą parafję pod cerkiew i kazali się wszystkim przepisywać na prawosławie. Nawracanie odbywało się, jak wszędzie, w przepisanym zgóry porządku i formie. Kto uległ wymowie batów, kto obietnic, kto dłuższem siedzeniem w Białej, ale Koniuszewscy, wraz z wieloma ze swojej wsi, nie ulegli; dostali też sporą porcję, a Koniuszewski nawet więcej, niźli drudzy, gdyż żarliwiej i głośniej bronił swojej wiary, a omdlewając pod nahajkami, jeszcze krzyczał:
— Polak jestem i katolik! Zabijcie, a nie przejdę!
Nie zabili go, ale zato dłużej musiał się lizać z ran i ciężej przychodził do zdrowia. A jakby na tem większą niedolę nieszczęśliwych, na Koniuszewską, będącą w tym czasie już w ósmym miesiącu ciąży, zwrócił szczególną uwagę strażnik, i często zaglądał do wsi, rozpytując się bardzo troskliwie o czas jej rozwiązania.
Zaraz na drugi dzień po urodzeniu się tęgiego chłopaka, spadł na nich strażnik, jak sęp żarłoczny, z nakazem, żeby mu dziecko przynieśli do ochrzczenia.
Koniuszewski struchlał, ale matka, chociaż jeszcze chora, zaczęła krzyczeć:
— Nie dam na prawosławne dziecka! Uduszę je własnemi rękami, a nie dam!