Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 145 —

chylał te bohaterskie, nieulękłe czoła, rozpaczliwy, beznadziejny smutek wyzierał z przymglonych łzami oczów.
— Aż strach pomyśleć, co się z nami stanie!
— Nawet kalendarz mają nam zmienić!
— I wszystkie święta przemienią po swojemu! Boże Narodzenie wypadłoby w styczniu!
— Jakże to może być? Przecież Chrystus urodził się 24 grudnia, to nie może się rodzić drugi raz w styczniu! Nie może! Nasz polski Chrystus urodził się 24 grudnia! Jakże... Tego człowiek nie zrozumie, choćby jeszcze żył sto lat!
— I gruntów nie będzie nam wolno kupować!
— Za własny grosz i nie będzie wolno! To już koniec świata!
— A powiadają, że, jak nas tylko odłączą, to wzbronią mówić po polsku, za każde słowo będzie rubla sztrafu. Nawet w kościele nie będzie wolno księdzu ani nikomu po polsku! Ani pieśni, ani nic!
— Jezus Marja! Jezus Marja! — zajęczała kobieta, wznosząc ręce do góry.
— Nikt na to nie przystanie, a i księża przecież się nie zgodzą...
— Księża też mogą nas odstąpić, jak odstąpili uniccy, nie pamiętacie?
— To nie pójdziemy do takich kościołów; do lasów wrócim, Bóg jest wszędzie.
— A i na takich księży znajdzie się kara! Naródby im tego nie przepuścił!