Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —

I ten płacz tak się podnosił, że przechodził w jęk, w ryk prawie, zalewał mózgi i serca, i stapiał wszystkich w jedną bryłę, drgającą w łkaniu, w czucie jedno, wyrywał ze wszystkich serc smutki, bóle, całą gorycz istnienia, wszystkie twarde nędze, wszystko co przecierpieli, i płynął do stóp Tej, którą każde serce widziało, do stóp Dobra i Pocieszenia.
I ta głęboka, boska poprostu, przez moc swoją rytmika płaczów, próśb i entuzjazmu długo dźwięczała w powietrzu, okręcała wszystkie ciała, przepalała je niby wicher ognisty i przekuwała dusze na inną miarę.
Popowstawali i wszystkie twarze rozsłoneczniły się nagle, spotężniały w wyrazie.
Zaśpiewali pieśń do Matki Boskiej i szli z siłą światłości dziwnej w oczach, z uśmiechami na chudych twarzach, pełnych śladów utrudzenia, a akcenty tego hymnu triumfalne, szerokie, jak świat, dzwoniły niby śpiż serc i biły nad ziemią, pełną wiosny i słońca.
Po przemowie jednego z ks. paulinów, weszliśmy do Jasnogórskiego kościoła.
Tutaj — nie jestem w stanie dać nic — com uczuł sam, zostawiam dla siebie.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Spałem szesnaście godzin bez przebudzenia.
I kiedym już umyty, przebrany i przeobuty wyszedł i zobaczył wszystkich braci i ten ustawiczny przypływ ludzi, to mnie jakiś żal ogarnął, że się ta wędrówka skończyła, że rozlecimy się wszyscy, jak liście jesienią, aby się już nie zejść nigdy; żal rósł