Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —

i opuściła je z trwogą. — Uczuła chłodny cień na sobie. Ten cień wślizgnął się pomiędzy nich i przedzielił swoim ostrym wyrazem. Wydał się jej tak rzeczywistym, że zadrżała, spuszczając oczy.
— Nie miałaś odwagi nawet mnie pocałować. Zabrałaś mnie, nie dając nic wzamian.
— Nic?.. więc spokój mój, cześć moja, serce moje, to nic! Czy nam tak, jak teraz, nie dobrze? — skarżyła się głosem, przejętym miłością i jakimś cichym lękiem.
— Bardzo dobrze nie wiedzieć, czy to flirt — czy też miłość. A! ja wyję z bólu bezsilnego. Milczę. Połykam tysiące przykrości, i jeszcze muszę się uśmiechać banalnie wtedy — gdybym chciał mordować. Bardzo dobre są te dnie rozpaczy i zazdrości, w których się nie wie, czy się nie jest już zastąpionym przez kogoś, dającego nowe impulsy. — Przebacz mi Ello! Bądź moją!
— Weź mnie, wiszę u twoich ust, jam twoja — szeptała i, przezwyciężając obawę, z przymkniętemi oczyma przytuliła się do niego. — Moja miłość potrafi zrównoważyć twoją.
— Miłość! bezmierne upojenie duszy. Nie wiedzieć nic i przepaść z ukochaną w nieskończoności. Nie być czemś — a być tylko wyczuciem szczęścia. Niech trwa wieki, czy przez mgnienie, byle się tylko nie przebudzić!
Mówił cicho, jakby się rozprzestrzeniał i zanikał już w wyczuwaniu, a ona z zachwytem, prze-