Strona:Władysław St. Reymont - Pisma IX - Nowele.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

— Kto?
— Ten człowiek — raczej cień człowieka — patrz tutaj!
Obejrzeli się z tłumioną w sobie obawą, spodziewając się ujrzeć ten profil surowy. Nie, nie było nikogo. Młody klon trzepotał listkami i żóraw z powagą kroczył przez trawniki.
— Śmieszny ptak — zawołała.
— Bardzo śmieszny.
— Co ty myślisz o mnie? — zapytała niespodziewanie — i chmura niepokoju przysłoniła jej twarz, delikatnie rzeźbioną.
— Nic nad to, że cię kocham, że jesteś mi źródłem, skąd piję życie i szczęście.
— A jak przestaniesz?...
— Nigdy!
— Tracę przytomność, nie wiem, co się dzieje ze mną, jakiś ból obawy przed czemś nieświadomem mnie ściska. Nie powinnam była tu przyjść.
— Ello! czy to nie ludzkie prawo być szczęśliwymi, kochać?
— A jeżeli nie wolno tak być szczęśliwymi? — mówiła, odruchowo przepatrując pomiędzy drzewami.
— Ello moja, czy nigdy nie pozbędziesz się tego mieszczańskiego podziału na: wolno lub nie wolno? Jak to mnie boli, że ciebie straszą te spróchniałe formy. — Ale poco my o tem mówimy? Mówmy o czem innem!
— Kocham cię!