Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zbierać do „skrobania“ na wieczerzę, kiedy starzy weszli do izby...
— Niech bedzie pochwolony!...
— Na wieki... Tak wos długo nie widać... — ucałowała rodziców w ręce.
— No, juześ nagotowała?...
— E, ka ta... telo roboty. To to, to owo się zrobiło i tak dzień wnetki śleci... — usprawiedliwiała się Rózia.
Ojciec tymczasem wyciągał z rękawa „chazuki“ pokupione drobiazgi, jak: sól, łaty na kerpce etc. Kobieta zdejmowała wierzchnie spodnice i „katanki“, i wieszała je rzędem na „zyrdce“.
Rózia wrzuciła oskrobane ziemniaki do garnka, nakładła suchych drew na „nolepę“ i podpaliła chrustem... Płomień buchnął do góry i oświecił zczerniałe czeluście. Dym kłębił się koło „poleni“ i okiennicą pchał się na strych, lub schylał do niskich odrzwi, chyłkiem wychodząc do sieni.
Drwa były suche, ogień się napalił spory, „wnetki“ też wieczerza była gotowa. Wszystko troje obsiedli miskę i spożywali „dor boski...“ Jedli jakiś czas w milczeniu, odmuchując gorące ziemniaki, gdy matka, spoglądając na córkę — odezwała się „niby od niechcenia“:
— Walek sie nos pytoł o cię na jarmarku...
Rózia spojrzała na matkę, zrozumiała dobrze to zagadnienie, nic jednak nie odrzekła... Myśl tylko jakaś niemiła chwilkę stanęła jej w umy-