Strona:Władysław Orkan - Nowele.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy „ziemniocorkę“,[1] omaściła mąką i miałką solą i poniosła do stajni...
Mały chłopczyk bawił się z „trusiami“[2] na środku izby, głaszcząc je po lśniącej sierci.
— Stefciu! zostań... jo tlusiom przyniesę konicyny!... — odezwała się z szepleniem dziewczynka i pobiegła szybko na pole...
Mały Stefek, nie namyślając się długo, przegramolił się przez wysoki próg i dalejże za siostrzyczką w pole!...

W chałupie nikogo, oboje drzwi na ścieżaj otwarte. Króliki tylko skaczą i gonią się po wilgotnej podłodze. Słonko przechyliło się już z południa i resztkami dłuższych promieni pada na szyby, czerwono-brudne od gęstej sadzy dymu. Roje much latają z garnka na garnek, to biją w okna, a dudnią, jak cały ul trzmieli. Jeden kot spokojny usadowił się na oknie do słonka i przymrużając oczy, udaje, że śpi, a baczy na każdy najmniejszy szmer... Zaszeleściało koło okna i cień się złamany przesunął poza szyby... Kot spojrzał jednem okiem i znów zasnął: widać nic podejrzanego... W sieni odezwał się ciężki posuwany krok i na progu stanął przychylony wiekiem starzec... Twarz miał pomarszczoną, zeschłą, o ostrych rysach; wąs biały, szczecinowaty; pod

  1. Ziemniocorka = woda ze ziemniaków (ziemniaczarka)
  2. Trusie = króliki domowe.