Strona:Władysław Orkan - Herkules nowożytny.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koło syje; rośli byli i śmigli, a na twarzach carniawi i śniadzi, ocami patrzyli bystro i nic ni mieli przyjemnego w sobie. Oświaty tyz zadne widać nie było na nich. Jak miasto było brudne, tak i oni. Juhasi z Tater wyglądaliby przy nich jesce biało. Kobiety tyz ta niewiele inaikse.
Przypatrowałech sie i myślałech se: „Skąd sie tyz to takie miasto wzięło, po co je tu wymurowali, co ci ludzie tu robią, z cego zyją, bo przecie cheba kamieni nie gryzą”. — Wtedy pan sie zwraca do mnie: „No, Jędrek, ni mamy tu co długo popasać, bo tu ani hotelu, ani gospody, ani nic ni ma. Musimy wracać”.
— „Jako — pytam sie — a kanyz ta pani Jangielka, za którą my przyjechali?” — „Ni ma jej juz — powiada. — Była, obejrzała i pojechała dalej. Kto wie, karny jest teraz”. Zły był i stróbowany wielce. „No, niech se pan uwazy” — mówię, bo mi sie go zal zrobiło. — Baba, to jak koza. Choćbyś ją najbardzi chciał dogonić, jak sie uprze, to ją nie dogonis. Juz je tu, juz je haw — kark mozes skręcić, jakbyś seł za nią, ka sie jej zabazy. A choćbyś ją i dołapieł, to je jesce ni mas. Babę trzymać w ręcach, to tak jak mgłę”. — „Głupiś!” — powiada mi pan we złości. „Moze i to być”... Nie sprzeciwiałech sie, bo coz, w takim interesie to ja by sie jesce bardzi złościł. „A ni mozna by tyz tu co dostać zjeść?” — pytam sie pana nieśmiało, bo od Rzymu nic nie miałech w gębie,