Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widząc nasz ruch jakoby do odjazdu, Hania popatrzyła na mnie przez łezki, oczyma smutnemi, które zdały się błagać i gniewać odrazu. Podchwyciłem to spojrzenie, a Hania okryła się rumieńcem aż po uszka i spuściła oczy.
— Panie Rotnicki — mówię ja teraz — bądźże mi tłumaczem u tej pięknej panny. Markotno mi to jest bardzo, że nie mogę tak uczynić, jakby przystało grzecznemu kawalerowi, i że wołając Waćpana do odjazdu, serduszko zasmucam; ale już Waćpan sam poręczy, że inaczej nie można.
— Ha, kiedy inaczej być nie może — ozwał się teraz mój rodzic, widząc, że Rotnicki z Hanią się już żegna — to choć z ciężką aflikcją, zgodzić się na to trzeba. Zasmuciliście nam wieczerzę, Mościpanowie, i żałość zostawicie w sercu przy tak wesołej w chrześcijaństwie chwili. Jedźcież z Bogiem, ale choć opłatkiem się z nami przełamcie...
Jakoż wzięto się do opłatków i starym świętym zwyczajem obdzielano się nim nawzajem. Ja się cofnąłem w kąt i patrzyłem na to niby z miną Niemca, co tej ceremonji ani widział jeszcze, ani rozumie, ale w duszy robiło mi się coraz rzewniej, i czułem, że się przy tej komedji długo nie utrzymam. Kiedy tak patrzę, udając obojętność, a w oczach mokro mi się robi, widzę, jak matka moja droga idzie wprost ku mnie z opłatkiem.
— Panie oficerze — mówi do mnie — choć Waćpan cudzoziemiec i naszych zwyczajów nie znasz, przyjm opłatek odemnie z dobrem sercem i po polskiej gościnności...