Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niedobry, a tym razem omen ten, kto wie, ażali się nie sprawdzi. Prosi cię tedy JMCPan Narwoj, panie oficerze, abyś wstąpił na polski opłatek, i był dwunastym gościem w domu.
Przyszedłem już nieco do siebie i ochłonąłem z pierwszej impresji. Nie porzuciłem jednak mojej maski, ale odpowiadam Rotnickiemu po niemiecku:
— Niechaj i tak będzie, kiedy tak chcecie, ale pamiętaj Waćpan na parol i bądź mi gotów na każdą komendę do powrotu.
I skłoniwszy się memu ojcu, poszedłem za nimi do dworu. Przyszedłszy do komnaty, w której zastawiono do wieczerzy, tak się czułem przejęty rzewnością niewysłowioną, a tak byłem tą całą irytacją serdeczną zmieszany, żem się ledwo dokoła ukłonił, a już na pierwszy lepszy stołek się zsunąłem, bom osłabł okrutnie. Tak siedziałem chwilę nieruchomy, patrząc tylko dużemi oczyma dokoła, jakbym się dopieroco ze snu ciężkiego obudził.
Tymczasem wszyscy, co byli w komnacie, patrzali na mnie zwyczajnie, jak na Niemczysko. Hania spoglądała na mnie ukradkiem, smutnem i niechętnem okiem, bo widziała we mnie strażnika swego narzeczonego, młodzi jacyś panowie podkręcali wąsików z junacka, mierząc mnie od ostróg aż do harbejtla — jedna tylko matka łagodnie i z grzecznym uśmiechem mnie powitała.
Naraz jeden z tych młodych ludzi, ubrany w mundurek namiestnika kawalerji komputowej, przystępuje do mnie, mierzy mnie z grzecznym, ale junackim uśmiechem i mówi: