Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyś słyszał, Mości oficerze? Ja muszę się z nią widzieć raz jeszcze!
Mówię ja tedy smutno i łagodnie:
— Słyszę ja to dobrze i w sercu to mojem rozumiem, ale zreflektujże kochany panie...
Nie dał mi skończyć nawet.
— Człowieku, toż ty masz serce przecie! — zawołał. — Nie odmawiajże mi tego, na Boga cię zaklinam, i na ten twój afekt, który ci był kiedy najmilszym w życiu! Nie, panie kawalerze, już ty mi tego nie odmówisz, już ja to po twojej szlachetności widzę, że pofolgujesz mej prośbie! Wyjdę cało i z pardonem, to cię wynagrodzę, bom bogaty. Wszystko ci dam, co posiadam; w jednej koszuli zostanę. Nie wyjdę z życiem, toś ty mój dziedzic, i wszystko twoje po mojej śmierci!...
Zalterował mnie takiemi słowy i zadrasnął ambicję moją, więc mu na to odpowiedziałem:
— Biedny jestem, to prawda, a cała moja fortuna z chudego żołdu się składa, ale jam oficer i szlachcic, taki dobry jak kto inny, i nie przekupisz mnie Waćpan! Nie wiesz Waćpan w swej żałości, co mi proponujesz i jako mój honor oficerski na szwank narażasz! Ja mu to wybaczam chętnie, ale już słuchać tego dalej nie chcę.
Zacznie on mnie dopiero przepraszać, a eksplikować, a kląć się, jako najmniejszej złej myśli nie miał.
— Panie oficerze — tak rzecze — nie chcę ja tego, byś ty mnie puścił lub za pieniądze uciec dozwolił. O to Waćpana nie prosiłem, bo twojej zguby