Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieraz z bliziutka oko w oko łypnęła, zahartowały mię jak żelazo, i dusza moja nie była już przystępna żałościom i miłosierdziu, a przecież markotno mi się zrobiło, widząc tego skazańca. Młoda krew, chłopak urodziwy i dzielny, aż miło patrzeć, młodszy jeszcze odemnie, a takiego jakiegoś wdzięcznego wejrzenia, że mimowolnie serce ku sobie inklinował.
Ale służba służbą, a mój żal nic tu poradzić nie mógł. Odwiodłem tedy nieboraka na hauptwach, zamknąłem w izbie z zakratowanemi oknami, sam klucze do kieszeni wziąłem i dwóch żołnierzy na warcie postawiłem. Że mnie ciekawość zdjęła, co zacz był ten oficer, zaglądnąłem do pisma, które mi wraz z nim oddano w krygsrechcie. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wyczytałem, że jest Polakiem, nazywa się Józef Rotnicki i jest unterlejtnantem w dragonji Jego Mości Kurfürszta saskiego. Teraz już naprawdę żal serdeczny poczułem, boć to i rodak mój był i chłopiec młody i piękny, jak jagoda, i żyć mu było tylko na bożym świecie, a nie ginąć marną śmiercią od muszkietów pruskich.
Ogarnięty tęskliwością, myślę ja sobie, że byłoby to obowiązkiem chrześcijańskim, odwiedzić nieboraka w tak strasznym życia terminie i uweselić mu jako tako tę dobę krótką, co go od sądu bożego dzieliła. Było to już późnym wieczorem, a było właśnie 23 grudnia, w wigilją wigilji Bożego Narodzenia. Biorę tedy klucze i latarkę i niby na ront nocny i dla inspekcji straży się udając, otworzyłem areszt, gdzie nieszczęśliwy skazaniec w ciemności i samotnie był zamknięty.