Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
199

przy Zapatanie widziałem! Myślałem przez chwilę, że mnie uszy zwodzą, ale wnet po raz wtóry słyszę to samo żałosne wołanie: Arathran! Arrabet! Pożar mój, kiedy owo wołanie dziwne usłyszał, począł wściekle szczekać a rwać się, a warczeć i skomleć, że go za obrożę chwycić i zatrzymać musiałem. Na ten wrzask wbiegł do izby mój wyrostek, który mi czyścił mundur w pobocznym alkierzu.
— Franaszek! — wołam na wyrostka — chodźno, trzymaj psa, bo coś tu jest pod kantorkiem.
— A to kruk, panie rotmistrzu! — mówi Franaszek.
— Co za kruk? skąd się wziął tutaj?
— To proszę pana rotmistrza — rzecze wyrostek — na pogorzelisku tego domu, co to w powietrze wyleciał, znalazłem tę czarną bestję gadającą. Strasznie to biedactwo było popalone a pokaleczone, a tak jęczało, stękało i lamentowało, jakby człowiek, że mi się żal stało, tom go wziął tu, panie rotmistrzu!
Rzekłszy to, położył się na ziemię i wyciągnął z pod kantorka kruka, który miał pióra osmalone, a tak mizernie wyglądał, jakby lada chwila miał zginąć. Miałem jakiś przesąd przeciw tej brzydkiej, czarnej poczwarze, a to dlatego, że należała do Zapatana i że jakieś niezrozumiałe a dziwaczne wykrzykiwała słowa, o których zaręczyć nie mogłem, czy też nie są jakiem szpetnem a bezbożnem bluźnierstwem, ale wstręt mój pokonałem, bo mnie litość zbierała nad nędznem, rozbitem stworzeniem, i dlatego też nie kazałem go już wyrzucać i nie ła-