Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
183

czął się piąć na górę z swojem smutnem brzemieniem, a ja, widząc go już tak blisko, zsiadłem z konia i dwom dragonom także zsiąść i iść za sobą kazałem. Nie spieszyłem się już, by go co rychlej dopędzić, bo otwarcie przyznam, żem się bał tego spotkania. Trwoga mnie jakowaś serdeczna zbierała przed widokiem nieszczęsnego towarzysza, przed jego boleścią a srogim żalem i desperacją. Łzy mi w oczach stawały i zapomniałem, żem żołnierz. Puściłem go naprzód, na oku go tylko wciąż trzymając, bo nie wiedziałem, jak się zbliżyć do niego, co mu rzec, jak go pocieszyć, jak go opamiętać, a już najbardziej, jak mu odebrać zwłoki zmarłej panienki, którą jak skarb drogi cisnął w swych ramionach?...
Tak tedy powoli i z krwawem sercem szedłem ja za nim na tę górę, ku owemu cekauzowi, w którym ten przeklęty Włoszyn czy Niemiec mieszkał. Aksamicki szybko podbiegł ku domostwu, płaszcz swój zrzucił, na ziemię go rozesłał, i na nim ciało panny położył. Potem do drzwi pukać i wołać głośno począł. Ale domostwo widocznie było puste, albowiem okiennice żelazne zamknięte były, a z żadnej szczeliny nie widać było światła i nikt się na to wołanie Aksamickiego nie odzywał.
Zbliżyłem się teraz z moimi ludźmi do Aksamickiego i stanąłem za jego plecyma, ale on nic snać nie słyszał, ani nas nie widział, bo się nie oglądnął nawet, ale ciągle z okrutną siłą do drzwi się dobijał i wielkim głosem o wpuszczenie wołał. Kapelusza nie miał na głowie, blady był tak prawie, jak