Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

164

wie kędy nie bywał, i przeróżne fraszki i dykteryjki jocose opowiadać umiał.
W Kulikowie znowu nocleg mieliśmy, a raniutko ruszyliśmy ku Lwowu. Kazałem przedtem całej chorągwi chędogo i uczciwie się ubrać, kapelusze z galonkami nasadzić, kolety oczyścić, lederwerki od flintpasa aż do karwasza wybielić pięknie, sztylpy na jasny połysk wypolerować, wąsy galantownie wykręcić i uszwarcować; my zaś sami oficerowie paradne kolety przywdzialiśmy, szarfy, bandolety i felcechy złociste przepasali, a aby to honeste było dla szwadronu, uprosiłem sobie był z Warszawy trochę więcej «szafranu», to jest fajfrów, trębaczów i pałkierów, bo musicie wiedzieć, że gdy takowe grajki regimentowe miały na sobie mundur osobny żółtego jakoby szafran koloru, więc tedy z tej racji szafranem ich żartownie zwano.
Owo takim przystojnym kształtem około godziny 9-tej zrana do Lwowa przybyliśmy. W Polsce rzadki bywał żołnierz, więc kiedy go się gdzie więcej zjawiło, to wielki to już spektakuł bywał dla populacji; dlatego też już przed miastem mnogo gawiedzi na nas czekało, naszym paradnym szykiem, a bardziej jeszcze tarabanem i kotłami się delektując. Wyszło też naprzeciw nas kilku oficerów garnizonu lwowskiego, i tak wprowadzono nas do miasta jakoby w triumfie jakim, bo to na wiosnę było, a dzień był pogodny a ciepły.
Na rynek przyjechawszy, stanąłem, chorągiew w szyk ustawiłem, czekając aż pan generał Korytowski się pokaże. Nadeszła też zaraz starszyzna, pan