Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
161

wejda, ale ustawnie dziwy nam wywodził i na nieznajomego czarnego kawalera srodze się przegrażał.
— Już ja teraz wierzę — mówił do nas — co Aksamicki mówi, że to jest conajmniej charakternik jakiś, co nieczyste sztuki płata. To wino jego, chociaż tak dziwnie smakowite, to jakiś trunek był w szatańskiej aptece warzony a destylowany, bo gdzieżby to inaczej być mogło, abym pamięć stracił, ledwie język suchy trochę pomaczawszy? Nie, jakem Zacharjasz Łada Zawejda, oficer Jego królewskiej Mości, mów co chcesz rotmistrzu, ale Aksamicki ma rację. Bo ano bywało, kiedy człek trochę miarę przebrał, to uczciwe sny miewał, ale nie takie jakieś niesłychane dziwadła. Jeśli to było po dobrem winie, to mi się regularnie zdawało zawsze, żem był królewiczem szwedzkim, jeśli po lepszem jeszcze, tom przez dwie godziny pewien tego bywał, że jestem Hetmanem Wielkim Koronnym. Jeśli zaś cieńkosz był nieuczciwy, to mi się śniło wtedy, żem jest kalefaktorem w szkole u OO. Jezuitów, i w grubie paląc dmucham i dmucham, a ognia się dodmuchać nie mogę — a to już utrapienie było wielkie i kara sprawiedliwa za to, żem na lichy trunek się skusił. Prawda pamiętam, kiedym był w częstochowskiej milicji, OO. Paulini raz nam oficerom antał młodego słodkiego wina darowali — niech im tam Pan Bóg tego nie pamięta! — takie ono było wino, jak ja patrjarcha wenecki! Owoż ten cienkosz niepoczciwy, ta okrajkowa płukanina, ten drybus ostatni — bodajby go szewcy kozienickie piły! — tak mi szpetnie łeb zakręcił, że mi się owo zdało, jakobym się