Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
151

— Nieścież go tu zaraz! — rozkazałem — a ty biegnij co żywo do miasta i felczera mi szukaj!
Wachmistrz wybiegł, a ja też za nim, aby owego biedaka do izby gospodniej tem prędzej przynieść. Wniesiono go bez oznaki życia, martwego, jeno z głowy zwolna płynęła jeszcze krew, krzepnąc natychmiast. Miałem małą praktykę w tem, jak przy gwałtownych ranach pierwszy ratunek dawać, bom się był tego na wojnie przyuczył — wołam tedy o wodę, nadzieję mając, że to nie śmierć jeszcze, a tylko martwość omdlenia. Na ten hałas odwrócił się od komina ów nieznajomy, a ujrzawszy, co się stało, przybiegł ku choremu, nas wszystkich zlekka odsuwając, i ozwał się po łacinie:
— Mnie go zostawcie; temu żołnierzowi nic nie będzie.
Ustąpiliśmy na bok, patrząc na nieznajomego, który świecę przy głowach rannego postawiwszy, nad nią się nachylił. Przypatrzyłem mu się teraz bliżej i bardzo mnie to zdziwiło, że twarz tego człowieka wydała mi się na chwilę bardzo starą, i że w fizjognomji jego leżała jakaś dziwna zgrzybiałość wieku. Przetarłem oczy, bom go przecież przed chwilą młodego widział, i co najwięcej trzydzieści lat byłbym mu pisał — i owo przekonałem się, że twarz nieznajomego zmieniła się w niepojęty mi sposób, i że choć gładka a młoda była naprawdę, przecież od chwili do chwili zgrzybiałość starca przypominała.
Nieznajomy chwilkę w martwego żołnierza się patrzył, skronie mu zlekka obmacał, wodą zimną