Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
149

całem, bom młodego Aksamickiego lubił bardzo, jako przyzwoitego młodzieńca i dobrej aplikacji oficera. Jakoż nicby mu zarzucić nie było można, prócz jednej wady, a raczej dziwactwa, na które, myślałem, że sam wiek dojrzalszy będzie mu skutecznem lekarstwem.
Był bowiem ten młody Aksamicki bardzo do jakowejś wiary w gusła i cudowne kombinacje skłonny, co nie z głupiego zabobonu szło, ale z bujnej fantazji, którą mu jakiś Niemiec nauczyciel popsował, ciągle mu w ucho kładąc rozmaite dziwy o alchemji nibyto i magji. Tak mu tem młodą głowę zawrócił, że Aksamicki bywało ciągle nad księgami siedzi, a tygle jakoweś i rozmaite rurki nad ogniem smaży, bezustannie coś operując.
Jam to miał za dziecinną zabawkę, i nieraz go też śmiechem i żartami zbywałem, że złoto warzy, a jak mistrz Twardowski stare baby w gładkie dzieweczki transmutować się uczy. Miał też Aksamicki nieraz za swoje, bo że to w owych czasach przeróżnych szarlatanów i szalbierzy, co magów i alchemików udawali, co niemiara było, a i po Warszawie mnogo się ich uwijało — więc go niejeden z nich dobrze podgolił na mieszku. Ale on na to nie zważał i z tej nauki korzystać nie chciał.
Owoż Aksamicki, siedząc z nami w izbie «pod czterma wiatrami», oczu od tego nieznajomego kawalera nie odwracał, a patrzył w niego bez przerwy jak w tęczę. Gdy my sobie czynimy rozmaite domysły, co zacz może być ten człowiek, co z tą czarną gadającą poczwarą się wodzi, czemby się trudnił