Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
143

włosy czarności połyskliwej bardzo krótko miał strzyżone i okryte kapeluszem czarnym bez żadnego galonu, a jeno z małą kitką z czerwonych kogucich piórek. Przy boku miał szpadę długą, w czarnej pochwie, a z rękojeścią stalową szmelcowaną, na pendencie czarnym, bez żadnej szarfy pozłocistej lub choćby najmniejszej ozdoby. Czarny, długi płaszcz okrywał mu ramiona — zgoła nic na nim nie było jasnej barwy, prócz śnieżnej kryzy i żabotów z przedziwnych koronek, i nic świetlistego, prócz jednej wielkiej spinki z dużym brylantem, która pysznym i lśniącym blaskiem jaśniała pod szyją, jakoby skry sypiąc, a za oczy chwytając.
Ale od tego brylanta takowej wielkości, żem całego żywota mego nie widział żadnego o podobnych proporcjach, chociaż później oglądałem ów po całym świecie słynny skarb brylantowy JP. grafa Walickiego, iskrzyły się bardziej jeszcze oczy tego człowieka. Jako żywo, takich oczu i takowej ich piekielnej ognistości nie widziałem i widzieć nie będę, ano i nie chcę. Te duże oczy wydały mi się jakoby jakieś dwa czarne płomienie, jeśli tak rzec nie jest absurdum, albowiem czarnych płomieni nikt nie widział, a i w gorączce obłąkanej nie imaginował sobie; a przecież tak było, albo mówiąc lepiej, tak mi się to zdało, iż gdyby fantazja ludzka czarny płomień wystawić sobie mogła, takiby on koniecznie być musiał, jak oczy owego człowieka.
Oculi scopuli, mawiano; a ja miałem w życiu mojem długiem mnogie tego, a niezawodne znaki, jako niekiedy oczy ludzkie przedziwną a niewytłu-