Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zgodził. Toni i on byli może dalekimi krewnymi. Od szeregu stuleci wszyscy mieszkańcy Mariny pędzili to samo życie odludków, dzielili te same niebezpieczeństwa.
Załoga, począwszy od pierwszego mechanika» aż do ostatniego majtka włącznie, traktowała kapitana z tą samą pełną szacunku poufałością. Jedni pochodzili z tych samych, co i on, okolic, inni długie lata żeglowali pod jego rozkazami.
Ulises, jako właściciel okrętu — spotkał się z całem mnóstwem zatrudnień, których istnienia się nawet nie domyślał. Nie mógł się oddawać wyłącznie swemu tylko romantycznemu umiłowaniu morza ani marynarskim przygodom; musiał troszczyć się o zasób węgla i o jego cenę, myśleć o zajadłej konkurencji, obniżającej ceny frachtów.
„Fingal“ więc, którego nowy nabywca ochrzcił nowem imieniem „Mare Nostrum“ ku pomięci doktora, był w rezulacie nabytkiem wątpliwym, mimo niską cenę. Jako prawdziwy marynarz, Ulises zachwycał się wyniosłym, wydłużonym przodem, doskonale dostosowanym do fal burzliwych, lekkością szybkobieżnego statku, mechanizmem, jak na transportowiec potężnym, słowem wszystkiem, co pozwalało mu być przez przeciąg długich lat statkiem pośpiesznym. Parowiec jednak pochłaniał zbyt wiele węgla, by można go było użyć z zyskiem do transportowania ładunków. Kapitan w czasie podróży myślał wyłącznie tylko o spalanym węglu. Wydawało mu się ustawicznie, że „Mare Nostrum“ płynie zbyt szybko.
— Zmniejszyć szybkość! — wołał przez tubę na pierwszego mechanika.
Mimo jednak tę ostrożność i wiele innych zużycie węgla w stosunku do przewożonego ładunku było olbrzymie. Statek pochłaniał wszystkie zyski. Szybkość jego była minimalna w stosunku do transatlantyku, była atoli wprost niedorzeczna w stosunku do statków, towarowych o znacznej po-