Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czworonogów, płazów, mięczaków i cementowych liści.
Z wysokości balkonów sypał się kurz z trzepanych dywanów; chimeryczny pałac zagrabiał sobie na własność z bezczelnością nowobogackich całe niebo i wszystko słońce, jakie się należało Ferragutowi.

Pewnego wieczora Ulises oznajmił swym krewnym, ku ich zdumieniu, że zamierza znów puścić się na morze. Oświadczenie to Cinta przyjęła bolesnem milczeniem: rzęcby można, że przewidywała je już oddawna. Były to rzeczy nieuniknione, była to życiowa konieczność: można się było jeno wobec niej ugiąć.
— Chcę jeszcze dowodzić statkiem, — tłumaczy! Ulises — własnym statkiem. Będę miał tym sposobem jedną tylko powinność, mianowicie opłacania podatków, przypadających cd właścicieli okrętów. Na ten zbytek mogę sobie pozwolić. Statek mój będzie rodzajem ogromnego jachtu, będzie pływał tam, dokąd zechcę i gdzie mi to będzie dogadzało, a jednocześnie będzie mi dawał sowite zyski. Może synowi memu uda się zostać dyrektorem towarzystwa żeglugowego i z czasem dokoła tego pierwszego parowca zgrupować olbrzymią flotę.
W dwa miesiące potem doniósł z Anglji, że nabył właśnie parostatek „Fingal“, pojemności trzech tysięcy beczek, kursujący dotychczas regularnie dwa razy na tydzień pomiędzy Londynem a jednym z portów szkockich.
Ulises unosił się nad taniością kupna. „Fingal“ był poprzednio własnością jednego ze szkockich kapitanów, który minio długiej choroby nie chciał opuścić stanowiska i umarł na pokładzie statku. Spadkobiercy jego, ludzie lądowi, znużeni długiem wyczekiwaniem, pragnęli wyzbyć się statku za jakąkolwiekbądż cenę.