Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nem jego położenie. Rola „lądowego“ ojca przypadała mu również do smaku; zajmował się synem, przygotowującym się do wstąpienie do liceum; przeglądał wraz z nim podręczniki i wyjaśniał mu rzeczy mniej zrozumiałe.
Ale przyjemności te trwały równie krótko, jak i inne. Zebrania rodzinne u niego lub u kuzynów, rozmowy z wujami, z krewniakami i z siostrzeńcami o zyskach i o interesach lub wreszcie o przykrościach tyranji rządów centralistycznych[1], — wszystko to doprowadzało go do rozpaczy.
Z żalem wspominał czasy, gdy był kapitanem na transatlantyku: widnokręgi coraz to nowe, tłum kosmopolityczny. Widział się na pokładzie, otoczony gronem młodych, wytwornych panien, proszących go o zorganizowanie nowych bali na dany tydzień. Gdy przechodził, ukazywały się na jego widok białe, zwiewne spódniczki, woale unosiły się za wiatrem, jak różnobarwne chmurki; jak race strzelały śmiechy; słówka przelatywały tak lekkie, tak melodyjne, że zdawały się niemal śpiewem.
W czasie parnych wieczorów podzwrotnikowych dość było jego rozkazu, by wszystko, ludzie i rzeczy, otrząsało się wnet z gnuśnej ospałości: „Niech tu przyjdzie orkiestra i niech roznoszą chłodniki“. W parę chwil potem pary wirowały już po pokładzie, usta stroiły się w uśmiechy, w oczach zapalały się błyski świetliste zachwytu i pożądania.

Za plecami kapitana rozlegał się chór pochwalny. Matrony znajdowały go bardzo dystyngowanym: „Widać zaraz, twierdziły, że to ktoś bardzo dobrze!“ Służba i ludzie z załogi unosili się nad jego zamożnością i wiedzą. Młode panienki, jadące do Europy, o wyobraźniach przeładowanych romantycznemi marzeniami, ku żywemu rozczarowaniu dowiadywały się, że bohater ich jest

  1. Aluzja do dążeń separatystycznych Katalonji.