Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sam więc Ulises postanowił porzucić zawód marynarza. Przy wpływie rad krewniaków starczyło drobnej sprzeczki z jednym z dyrektorów towarzystwa okrętowego, by zdecydował się złożyć podanie o dymisję; ani prośby, ani wyjaśnienia innych wspólników nie były w stanie skłonić go do cofnięcia postanowienia.
W czasie pierwszych miesięcy życia na lądzie nieruchomość rzeczy wydała mu się dziwna i niemiła. Była w jego otoczeniu stałość i sztywność, które mu się zdawały antypatyczne. Wyczuwał coś nakształt początków choroby morskiej, widząc, że wszystkie przedmioty leżą ściśle tam, gdzie je umieścił, nie pozwalając sobie na ruch najmniejszy, na najlżejszy kaprys dynamiczny.
Rankiem, otwierając oczy, doznawał wprawdzie kojącego uczucia, iż nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Losy domu w niczem odeń nie zależały. Życie śpiących na innych piętrach, pod nim i nad nim, nie zostało powierzone jego czujności. Ale po kilku dniach już wyczuł, że brakło mu jednej z największych rozkoszy dotychczasowego istnienia: mocy i prawa rozkazywania. Dwie służące nadbiegały z wystraszonemi minami, słysząc jego wołania i dzwonki. Ale tego nie dość było dla człowieka, który dowodził tłumami marynarzy, siejących wyglądem swym przerażenie w portach.
Nikt go teraz nie prosił o wskazówki, gdy na morzu wszyscy błagali go o rady, niekiedy budząc po nocy. Dom stał na miejscu, choć nie zwiedzał go codzień od piwnic aż do poddasza, choć nie poddawał w nim drobiazgowemu przeglądowi wszystkiego, aż do najmniejszego kranika.
Ulises czuł się poniżonym, umniejszonym jakby. Przypomniał mu się Herkules, przędący kądziel w kobiecem przebraniu. Miłość rodziny sprawiła, że zrzekł się czynnego, męskiego istnienia.
Jedynie tylko wyróżnienia, jakiemi go na każdym kroku otaczała małżonka, czyniły mu znoś-