Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kuzyna. To on niewątpliwie schował ów naparstek. pokoju Ulisesa były wstążki jej, motki włóczki, wachlarz stary: ta sama siła tajemnicza, co w swoim czasie przeniosła podobizny Ferraguta z pokoju dońi Cristiny do jej panieńskiego pokoiku, teraz nosiła te drobne przedmioty, kładąc je pomiędzy karty książek Ferraguta.
Marynarz lubił siadywać u siebie. Długie godziny spędzał tani na rozmyślaniu, wsparłszy się łokciami na stole... Umiał wszystko: trygonometrię dwuwymiarową i trójwymiarową, kosmografię, reguły wiatrów i burz, wiedział o wszystkich ostatnich odkryciach oceanograficznych... Ale któżby mu mógł powiedzieć, jak trzeba rozmawiać z młodem dziewczęciem, by się nie wystraszyło? Gdzie, u djabla, możnaby się nauczyć, jak się należy oświadczyć młodej, dobrze wychowanej panience?
Natura jego jednak nie znosiła długiego wahania. Naprzód, marsz! Każdy sobie radzi, jak umie.
Pewnego wieczora Cinta, idąc z salonu do pokoju ciotki, w korytarzu spotkała się niespodziewanie twarzą w twarz z Ulisesem.
Gdyby go nie była poznała, zadrżałaby może o życie. Potężne ręce porwały ją i uniosły z ziemi. Poczem spragnione usta wycisnęły jej na wargach dwa natarczywe pocałunki.
— Masz, a masz! Nagle Ferragut począł sobie w duchu czynić wyrzuty, widząc, jak kuzynka, drżąca cala, oparła się o ścianę. Blada była jak trup, a oczy jej wezbrały łzami.
— Wystraszyłem cię! Brutal ze mnie... cóż za brutal! Kląkł przed nią, błagając o przebaczenie? zdawało się, że zaciśniętemi pięściami bić się pocznie, by ukarać się za nadmierną porywczość. Ale nie dopuściła do tego.
— Nie!... Nie!...