Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niekiedy zapanowywała cisza absolutna siatek stał w miejscu: żagle zwisały w bezruchu; tylko ledwie uchwytne kołysanie fali sprawiało, że gwiazdy zwolna przechodziły z jednej strony omasztowania na drugą. Subtelne meduzy, które najlżejszy bałwan rwie na strzępy, pływały w wirach wodnych dokoła wyspy z drzewa lub wznosiły się ku powierzchni. Wyglądały niby tysiące malutkich parasolek, zwolna dokądś dążących; były śród nich zielone, niebieskie, różowe; niektóre, o barwach nieokreślonych, przypominały wyglądem łagodne światła lamp olejnych; rzekłoby się, że to procesja japońska, widziana z góry, nieskończony pochód, gubiący się śród tajemnicy czarnych wód.

W ciągu lat sześciu Ulises po wielokroć razy przechodził ze statku na statek. Poznał dokładnie język angielski, wszechświatową mowę błękitnych dziedzin, i dla rozrywki studjował mapy Maury‘ego, ewangelję żeglarzy, owoc cierpliwych studjów tajemniczego genjusza, co po raz pierwszy, wydarł Oceanowi i atmosferze tajemnice ich praw.
Pragnąc poznawać coraz-to nowe morza i lądy, Ulises nie wyrzekał na długotrwałość podróży; było też dlań rzeczą bez znaczenia, czy popłynie tam, czy gdzieś indziej. Kapitanowie angielscy, norwescy, północno-amerykańscy chętnie zawierali kontrakty z tym młodym oficerem o dobrem ułożeniu, a który przytem nie był zbyt wymagającym, jeśli chodziło o warunki materjalne. Ulises wędrował też po oceanach, jak król Itaki po morzu Śródziemnem, posłuszny losowi, jaki go gnał zdała od ojczyzny, ilekroć razy obiecywał sobie do niej powrócić. Dość było, by statek, stojący na kotwicy w pobliżu jogo statku, ruszyć miał w drogę ku jakiemuś odległemu lądowi: pokusa sprawiała wnet, iż zapominał o zamierzonym powrocie do Hiszpanji.