Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jedyną przykrością, jakiej zeznała biedna dońa Cristina w czasie urządzania swego nowego życia, był „bunt“ Ulisesa. Chłopak oświadczył stanowczo, że dłużej nie będzie się uczył; chciał zostać marynarzem, dodając, że zdał już umyślnie w tym celu egzamin na kapitana.
Próżno dońa Cristina odwoływała się do krewnych swych i przyjaciół o pomoc (nie zwróciła się zresztą do Trytona, którego odpowiedzi łatwo się była domyśliła). Bogaty brat z Barcelony potraktował sprawę krótko a w sensie przychylnym:
— Jeśli mu to da zyski...
Inni złożyli dowody rezygnacji lub obojętności.
— Nie sposób się opierać, skoro chłopak ma powołanie. Morze mocno trzyma swych wybrańców i niema siły ludzkiej, któraby mu ich zdołała wydrzeć!
Zaprotestował jedynie tylko Labarta.
— Marynarzem, zgoda! ale wojskowym, oficerem królewskiej marynarki!
I poeta malował już wytworny strój wojskowy swego chrześniaka; na codzień nosić będzie granatowy surdut ze złotemi guzikami; w dnie uroczyste zaś kurtkę z galonem i z czerwonemi wyłogami, kapelusz stosowany, szpadę...
Ulises ramionami wzruszył na owe zachwyty. Za stary był, by wstępować do szkoły marynarki. Przytem chciał żeglować po wszystkich oceanach, w marynarce wojennej zaś miało się sposobność krążyć jedynie wzorem kaboterów od portu do portu, albo też lata całe ślęczyć w ministerstwie. Jeśliby więc chodziło o to, by życie spędzić przy biurku, to lepiej już było przejąć ojcowską kancelarię.
Gdy więc dońa Cristina osiadła na stałe w Barcelonie, śród grona siostrzeńców, schlebiających bogatej ciotce z Walencji, młodzieniec zaciągnął się jako aspirant na jeden ze statków transatlantyckich, krążący, stale pomiędzy, Hisz-