Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Stryju!... Stryju!
Wydało mu się, że w krzyku tym brzmiały te same tony lękliwe co wówczas, gdy — dzieckiem jeszcze nawoływał Trytona, gdy ów uczył go pływać. Rękoma niespokojnie szukał owego muskularnego korpusu, głosu o uśmiechniętej twarzy i zmierzwionych włosach, — napotkał jednak tylko zimną, chwiejącą się na fali drewnianą belkę.
Utrzymywał się przecież z uporem na powierzchni, walcząc przeciw sennemu odrętwieniu, jakie doradzało mu puścić się chwiejnej podpory i opaść na dno, gdzieby zasnął... zasnął na wieki! Trzewiki i odzież ciągnęły go pod wodę z coraz wzmagającą się siłą. Jakby całun niesłychanie ciężki, ciągnący się aż hen, na dno morza. W rozpaczy podniósł oczy ku górze i spojrzał na gwiazdy... Tak wysoko! Gdyby można było uchwycić się jednej z nich, jak się teraz czepiał rękoma belki!...
Rozbudziło go nagle uczucie wstrętu... Tak mu się wydało przynajmniej. Widać, zanurzył się już wraz z głową, czego nie zauważył w odrętwieniu... Gorzka ciecz poczęła mu zalewać usta.
Wynurzył się raz jeszcze z niesłychanie bolesnym wysiłkiem i spojrzał znowu w niebo... Było teraz nie ciemno błękitne, lecz czarne, jakby zalane atramentem, gwiazdy wydały się kroplami krwi. Nagle doznał wrażenia, pewności niemal, że nie jest sam; spuścił oczy... Istotnie ktoś był obok niego, kobieta!...
Kobieta jakaś, biała jak żagiel, jak piana wodna... naga... Zielone włosy strojne były w fosforyzujące perły i korale; dostojny uśmiech królowej, uśmiech bogini podkreślał bardziej jeszcze majestatyczność djademu.
Zarzuciła mu ramiona na szyję i przytuliła do piersi, do łona o olśniewającej bieli perłowej masy...
Otoczyła ich atmosfera zwarta, zielonawa, od której na blade ciało padały lśnienia, podobne do świateł w grotach morskich...