Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kucharz skinął głową wzgardliwie.
— Nic się nam nie stanie, jestem pewien — Ktoś czuwa nad nami i...
Przerwał nagle. Taca wypadła mu z rąk. zatoczył się jak pijany i wyrżnął brzuchem o burtę.
— Chryste z Grao!
Ferragutowi wypadła również z ręki filiżanka, jaką już do ust podnosił; oficer Francuz, siedzący na ławce, zgiął się we dwoje. Sternik zdziwiony i przestraszony, uchwycił się z całej siły za ster.
Statek zatrząsł się z całej siły od stępki aż po czubki masztów, od dziobu aż po rufę, jakgdyby niewidzialne cęgi chwyciły go i wstrzymały nagłe w biegu.
Kapitan usiłował wyjaśnić sobie, co się stało:
„Natknęliśmy się niewątpliwie na skalę podwodną, o jakiej nie wiedziałem, — rzekł sobie w duchu; — coś, czego niema na mapach...“
W mgnieniu oka jednak rzecz się wyjaśniła. Straszliwy grzmot pioruna rozległ się nagle w ciszy wieczoru. Na przedzie statku wzbił się w górę słup żółtych dymów, z którego buchnął i rozsypał się snop czarnych przedmiotów, szczątków zszarpanego drzewa, strzępków blachy, płonących sznurów.
Ulises nie wątpił już dłużej: statek ugodzony został torpedą. Wlepił więc wzrok pełen niepokoju w powierchnię wody.
— Tu, tu! — krzyknął, wskazując ręką.
Dostrzegł był właśnie leciutki ślad peryskopu na wodzie, niewidoczny jeszcze dla nikogo z pośród ludzi załogi.
Zbiegł a raczej zsunął się po schodkach z mostku kapitańskiego na pokład i podbiegł na tył okrętu.
— Tu!... Tu!... — krzyczał.
Trzej kanonierzy, spokojni, flegmatyczni, stali obok działa; przesłonili oczy dłońmi, usiłując dojrzeć punkt, na jaki wskazywał komendant.