Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z orbit: łzy spłynęły po policzkach. W dzikim porywie targnęła sznurami:
— Darujcie! Ja nie chcę umierać!
Podporucznik wzniósł szablę do góry i szybko nią skinął... Huknęła salwa.
Freya ugięła się, osunęła się po slupie i opadła na ziemię. Kule przecięły sznur, jakim była przywiązana.
Kapelusz spadł jej z głowy i potoczył się o kilka metrów opodal.
Z plutonu wystąpił podoficer z rewolwerem w ręku. Ostatni strzał — łaski. Stanął u skraju krwawej kałuży, jaka się rozlewała już dokoła straconej. Zagryzłszy wargi, pochylił się nad nią i końcem lufy rewolwerowej odchylił pukiel włosów, jaki jej spadł na ucho. Oddychała jeszcze. Strzelił prosto w skroń. Ciałem targnął ostatni dreszcz, a potem ogarnął je bezwład: Freya była trupem.
I znów rozległ się głos komendy. Kompanje sformowały się w kolumnę, poczem przy dźwiękach orkiestry przedefilowały przed zwłokami...
Freya pochowana została na cmentarzu w Vincennes na uboczu, przeznaczonem dla skazańców. Nie rzucono jej na grób ani kwiatu, ani napisu żadnego, krzyża nawet. Adwokat nie był pewien, czy zdołałby odnaleźć jej mogiłę, gdyby przypadkiem zaszła tego potrzeba.

Po przeczytaniu listu Ulises zapadł w bolesne odrętwienie. Więc Freya już nie żyła! Nie potrzebuje się więc już obawiać, że się pojawi na statku, gdy ten kiedyś znów zawinie do portu.
I te same rozbieżne uczucia poczęły nim znowu targać, tylko gwałtowniej, niż przedtem.
„Tylu ludzi — myślał — zginęło z jej winy! Zasłużyła na śmierć! Trzeba oczyścić morze od owych plugawiących je bandytów!“