Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nym wyglądzie. starszym już, z siwemu włosami ale o wejrzeniu jeszcze młodem.
Po przeczytaniu pierwszych paru wierszy Ferragut zdał sobie sprawę, że mistrz nie mógł mówić ani pisać, nie robiąc literatury. List jego był sprawozdaniem w tonie umiarkowanym i poprawnym, przyczem wzruszenie, choćby nawet najżywsze, zostało jak najstaranniej utrzymane na wodzy, by nie popsuło wypadkiem majestatycznej formy stylu.
Autor listu wyjaśniał na wstępie, jak z obowiązku zawodowego zdecydował się bronić szpiega. Trzeba było adwokata: Freya była cudzoziemką; opinja publiczna pod wpływem pełnych przesady opisów gazetowych jej urody i klejnotów była nastrojona niezmiernie wrogo i domagała się kary niezwłocznej. Nikt nie chciał bronić oskarżonej i dlatego to właśnie on, nie obawiając się niepopularności, podjął się tego zadania. W owej bezinteresownej decyzji Ferragut dopatrywał się galanterji człowieka starszego już, acz jeszcze pożądającego czegoś od życia, na którego uroda Frei wywarta zapewne duże wrażenie. Proces był przytem niewątpliwie wydarzeniem dnia w Paryżu, które mogło przydać obrońcy romantycznego rozgłosu.
Po paru dalszych ustępach marynarz zdał sobie sprawę, że mecenas istotnie był pod urokiem Frei. Aż do ostatniej chwili więc owa kobieta wywierała wciąż jeszcze potężne wrażenie na mężczyzn. Wiara w sukces zawodowy, jaką początkowo żywił adwokat, rozwiała się niebawem. Obrona Frei była niemożliwością. Gdy ją zapytywano o przeszłość, zalewała się łzami albo też siedziała nieruchoma, milcząca, z oczyma utkwionemi w przestrzeń, jakgdyby to rozstrzygać się miały losy kogoś innego. Sędziowie wojskowi nie oglądali się na jej zeznania: znali szczegółowo jej życie w czasie wojny i w ciągu ostatnich lat przedwojennych. Funkcjonarjaszom policji, wysłanym zagranicę