Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chce sprzedać parowiec! — pomyślał Toni.
I już zaczął żałować swych rad poprzednich. Opuścić „Mare Nostrum“, najlepszy z okrętów, na jakich służył!... Począł się też obwiniać o tchórzostwo, o branie na się odpowiedzialności za wszystko, co się może wydarzyć. A zresztą, cóżby miał robić na lądzie, skoro statek zostanie sprzedany!... Musiałby się przenieść na inny, gorszy okręt, gdzie-by mu groziły te same niebezpieczeństwa? I już gotował się odrobić, co było zrobione, prosić Ferraguta, by nie brał pod uwagę poprzednich przełożeń, gdy ten wydał rozkaz odjazdu. Mimo nawet, że naprawa jeszcze nie została ukończona.
— Płyniemy do Brestu, — rzekł lakonicznie kapitan. — To nasza ostatnia podróż.
I parowiec popłynął bez ładunku, jakgdyby chodziło o jakąś misję specjalną.
Ostatnia podróż!... Toni patrzał na statek z nowym zgoła zachwytem: zdawało mu się, że widzi go po raz pierwszy; jak kochanek, z przerażeniem myślący o rychłej rozłące, żałował każdego z kolei dnia minionego.
Nigdy dotąd nie był równie czynny ani czujny. Dawne przesądy marynarskie sprawiały, iż nie dowierzał tej ostatniej wyprawie. Dnie też całe spędzał na pokładzie w obawie, iż lada chwila dojrzy peryskop. Prócz tego, porozumiawszy się z Ulisesem, zmienił rutę i wiódł statek najmniej uczęszczanemi drogami morskiemi.
Przybito wreszcie do portu w Breście i kapitan niezwłocznie rozpoczął jakieś wycieczki na ląd; Toniego tymczasem gryzły niepokoje wyczekiwania.
W czasie podróży bowiem kapitan nie chciał się z niczem zwierzać. Młodszy oficer wiedział jedynie, że podróż do Brestu będzie ich ostatnią wyprawą. Kto jednak będzie nowym nabywcą „Marę Nostrum“?